Długo zajęło mi napisanie tego posta, ale głównie dlatego, że chyba po raz pierwszy po przyjeździe w nowe miejsce nie polubiłam go. Byliśmy już kilkanaście razy we Włoszech, w różnych jego częściach, mamy przyjaciół Włochów i ogólnie kochamy ten kraj, język, kulturę, jedzenie, ale Neapol okazał się tak hałaśliwy, zaśmiecony i pełen chaosu, że czuliśmy się przytłoczeni. I z pełną odpowiedzialnością mówię „my” bo mimo, że byłam akurat w piątym miesiącu ciąży i hormony dawały w kość, a wszystkie bodźce odbierałam z podwójną siłą, to Łukasz także czuł się oszołomiony.
Zaczęło się od tego jak wysiedliśmy z samolotu i udaliśmy na autobus do centrum. Kolejka ciągnęła się w nieskończoność, a mijające nas samochody trąbiły non stop nie wiedzieć czemu. Jak już udało nam się wcisnąć do zatłoczonego busa i ruszyliśmy, trąbienie jakby przybrało na sile i częstotliwości, nagłe hamowania i szarpania kierowcy utwierdziły nas w przekonaniu, że nikt tu nie stosuje się do zasad ruchu drogowego. Co i raz ktoś się wciskał autem i zajeżdżał nam drogę, zresztą kierowca autobusu nie pozostawał dłużny i muszę przyznać, że była to jedna z gorszych przejażdżek, która miałam wrażenie, ciągnie się w nieskończoność.
A jednak, po godzinie nasze męki się zakończyły, udało nam się wysiąść i głęboko odetchnąć wiosennym, ciepłym powietrzem. Ufff. Nasze BnB było dość blisko, więc zameldowaliśmy się, odświeżyliśmy i ruszyliśmy na zwiedzanie miasta.
Nadaremno szukałam informacji gdzie zaczyna się historyczne centrum Neapolu, bo jest nim samo serce miasta. Pełno tu kościołów, które często można zupełnie nieświadomie ominąć gdyż część ukryta jest w labiryncie uliczek.
Przechadzając się po mieście trafiliśmy na ciekawą atrakcję, ulice presepiari, czyli wykonawców szopek bożonarodzeniowych! Można tu kupić różne figurki, czy po prostu pooglądać misternie rzeźbione i piękne pomalowane postaci.
Jest tu niezliczona ilość pamiątek i każdy znajdzie coś dla siebie, ale to co wyróżnia Neapol i jest jego symbolem, to te dwie najczęściej spotykane:
– Pulcinella, czyli figurka Poliszynela, postać ta pochodząca z teatru lalek ma na sobie biały strój, spiczastą czapkę, a na twarzy czarną maskę. Na każdym zaułku znajdziemy jego podobiznę.
– Cornetto rosso portafortuna, czyli czerwony rożek przypominający papryczkę peperoncino. Jest to talizman, który chroni przed pechem i jednocześnie przynosi szczęście.
My na pamiątkę, kupiliśmy magnes który jest połączeniem obu symboli Neapolu 🙂
To jak już o symbolach mowa, kolejnym i najbardziej znanym jest oczywiście pizza, ale o tym będzie później, zaraz po niej plasuje się baba, czyli drożdżowa babeczka nasączona rumem. Muszę przyznać, że ich ilość i mnogość rodzajów oszałamia, ale to właśnie ta klasyczna, bez dodatków smakuje najlepiej.
Spacerując po centrum natrafiliśmy na architektoniczną perełkę, Galerię Umberto I! Widzieliśmy już podobny szklany pasaż handlowy w Mediolanie, co nie zmienia faktu, że jest to prawdziwe arcydzieło. Zbudowany został w latach 1887-1891 na upamiętnienie ówczesnego króla Włoch, Umberto I. Jest to bardzo wysoka i przestronna konstrukcja na planie krzyża, której wysokość w miejscu szklanej kopuły wynosi 56 metrów! Robi imponujące wrażenie także dzięki przepięknym mozaikom podłogowym. Znajdziemy tu na przykład znaki zodiaku!
Idąc dalej, jedną z głównych ulic miasta- Via Toledo, doszliśmy do ogromnego placu Piazza del Plebiscito przy którym znajduje się jedna ze słynniejszych kawiarni, Gambrinus do której warto wstąpić chociażby na szybkie espresso.
Po kawie przeszliśmy się na spacer wzdłuż morza do niewielkiej wyspy na której znajduje się – Castell dell’Ovo, czyli Zamek na Jajku.
Jak głosi legenda, rzymski poeta Wergiliusz posiadał magiczne jajko, które po jego śmierci zostało umieszczone w fundamentach twierdzy by je wzmocnić. Gdy pęknie skorupka, Neapol zostanie zniszczony falą kataklizmów. Jak widać, miasto radzi sobie całkiem nieźle, więc to chyba bujda 😉 Poczekaliśmy tu na zachód słońca po czym przyjemnie zmęczeni wróciliśmy do naszego apartamentu.
Kolejny dzień zaczęliśmy od typowo włoskiego śniadania w pobliskim barze, czyli cappuccino z ciachem, po czym cudownie (p)obudzeni udaliśmy się do metra.
Warto tu wspomnieć, że metro w Neapolu to jedno z miejsc „must see”. W ramach projektu „Plan Stu Stacji” przystanki zostały przeobrażone w galerie sztuki! Każda nowo powstająca stacja prezentuje różne projekty artystów z całego Świata! Dlatego warto kupić sobie dzienny bilet (3,50 €/os) i zwiedzić choć część z nich. Jedną z piękniejszych i najbardziej charakterystycznych jest stacja Toledo, której motywem przewodnim jest woda i światło. Nad naszymi głowami ciągnie się tunel, który zakończony jest przeszkolonym sufitem. Zdecydowanie robi wrażenie!
Tego poranka postanowiliśmy udać się do Castel Sant’Elmo, czyli średniowiecznego zamku znajdującego się na szczycie wzgórza Vomero. Jest to gigantyczna forteca na planie sześcioramiennej gwiazdy, która od XVII do połowy XX wieku pełniła rolę więzienia. Neapolitańczycy mówią, że do dziś słychać dźwięki kajdan i krzyki więźniów… Obecnie mieści się tu niewielkie muzeum i poza murami niewiele jest tu do zobaczenia, więc gdyby nie przepiękne widoki na miasto i Wezuwiusza jakie się stąd rozpościerają, to pewnie darowałabym sobie tą nietanią atrakcje (5€/os).
Z zamku udaliśmy się kolejką funicolare z Morghen do stacji Montesanto, a stąd spacerkiem przez targ rybno-warzywno-wszelaki do ładnego placu Piazza del Gesu Nuovo przy którym mieści się pizzeria Annare w której to Łukasz miał odbyć kurs robienia pizzy!!!
Tak, z tego właśnie słynie Neapol, a mój Mąż jest fanem robienia i zajadania się pizzą dlatego przed wyjazdem udało mi się wykupić lekcje u prawdziwych Neapolitańczyków! Kurs miał trwać około godziny i w planie było wyrobienie ciasta według oryginalnej, chronionej receptury, następnie przygotowaniu cienkiego placka posmarowanego pomidorowym sosem, z warstwą mozzarelli i posypany bazylią oraz wypieczeniu w tradycyjnym piecu drzewnym na ogniu. Receptura zastrzega, że w skład pizzy mogą wchodzić wyłącznie składniki pochodzące z Kampanii!
Mając tę godzinę dla siebie, usiadłam przy stoliku zamówiłam coś do picia i zaczęłam wypisywać pocztówki, gdy nagle tłumy zaczęły się schodzić do restauracji! Tłok był taki, że kurs został skrócony do może 20 minut po których Łukasz ubrany w fartuch przyniósł do mojego stolika własnoręcznie upieczoną pizzę po czym dał mi buziaka i wrócił na kuchnię. Mina Brytyjki siedzącej przy stoliku obok, bezcenna. Dopiero po chwili, gdy Łukasz wrócił już w swoich ciuchach i się do mnie dosiadł zrozumiała, że to nie był kelner, a mój partner i się roześmiała, zresztą my też 🙂 Pizza była przepyszna, mimo że troszkę bardziej się „opaliła” bo Łukasz się zagadał i przetrzymał ją o 5 sekund za długo.
Posiliwszy się wróciliśmy do stacji Montesanto skąd pociągiem (2,80€/os) udaliśmy się do Pompeii (wstęp 15€/os).
Przygotowując się do wyjazdu czytałam dużo o Pompejach i Herkulanum i wiedząc, że nie damy rady zwiedzić obu zniszczonych przez wulkan miast, wybrałam bardziej popularne turystycznie Pompeje.
24 sierpnia 79 r.n.e. pod grubą warstwą wulkanicznego popiołu zniknęło to 20-tysięczne miasto. Znaczna część mieszkańców zdążyła uciec, lecz 6 tysięcy osób zginęło niemal natychmiast, z rękami uniesionymi do góry, jakby odsłaniając się przed uderzeniem.
Siła wybuchy była ogromna, szacuje się, że wulkan wyrzucił popioły na wysokość 20 km! Ulice i domy przykryła dwumetrowa warstwa materiału wulkanicznego, który tak dobrze zakonserwował miasto. W roku 1600 zaczęto odkopywać Pompeje, ale prace wykopaliskowe rozpoczęły się na dobre dopiero w 1748 roku i trwają do dziś.
Zważywszy, że wybraliśmy się tu w kwietniu i był piętek około godziny 15tej to spotkaliśmy niewielu turystów.
Jest to otwarty teren i ciężko o cień, więc nie potrafię sobie wyobrazić jak musi tu być gorąco latem w południe! Część budynków jest też otwierana od 9 do 13.30, więc pozostało nam zwiedzanie ogólnodostępnych zabudowań.
W ciągu trzech godzin przeszliśmy prawie cały teren i muszę powiedzieć, że byliśmy pod ogromnym wrażeniem, jak świetnie zachowane zostały, ulice, budynki, mozaiki czy malowidła ścienne. Aż ciężko sobie wyobrazić, że prawie 2000 lat temu po tych samych uliczkach spacerowali mieszkańcy starożytnego miasta!
Amfiteatr w Pompejach zbudowany w 80 roku p.n.e. mógł pomieścić 20.000 widzów i jest to jeden z najstarszych i najlepiej zachowanych obiektów tego typu. Co ciekawe w październiku 1971 roku odbył się tu koncert bez publiczności zespół Pink Floyd, który później wyświetlany był w kinach.
Zdecydowanie jest to miejsce warte odwiedzenia i będąc w Neapolu nie można ominąć Pompeii! A tymczasem my wróciliśmy do stolicy Kampanii by następnego dnia wybrać się na przejażdżkę po półwyspie Amalfi, ale o tym już w następnym poście 🙂