Podczas naszego krótkiego pobytu we Włoszech zaplanowaliśmy zwiedzanie wybrzeża Amalfi. W planach było zobaczenie Sorrento, Positano i Amalfi, a do tego potrzebny był samochód, więc wybraliśmy się do kilku wypożyczalni aut w centrum Neapolu. Najkorzystniejszą ofertę dał nam Avis i do tej pory nie wiem jak Łukasz zabajerował Panią z wypożyczalni, że dała nam Fiata 500, o którym początkowo mówiła, że nie mają na stanie. A właśnie podróż po Włoszech 500-tką zawsze była takim naszym małym marzeniem, a że są chodliwe to do tej pory nie udało nam się jej wypożyczyć. Byłoby cudownie gdyby mieli jeszcze, te stare zabytkowe Fiaty 500 podobne do tego jakim jechaliśmy do ślubu, ale nie można mieć wszystkiego 🙂
No to w drogę! Muszę przyznać, że wyjechanie z Neapolu przyprawiło mnie o palpitacje serca! Ci kierowcy są szaleni! Z trzech pasów robią pięć, trąbią bez opamiętania i jeżdżą jak im się podoba! Myślałam, że nic nie przebije kierowców na Sardynii, a tu proszę!
Ale w końcu udało się wyjechać i po godzinie dojechaliśmy do Sorrento.
Miasto zawsze kojarzyło mi się z cytrynami, morzem i filmem z Piercem Brosnanem („Wesele w Sorrento”). Po zaparkowaniu okazało się, że jest także niezwykle popularne wśród turystów. Ludzi było pełno jak na tę porę roku, ale nie ma się co się dziwić, jest to w końcu słynny kurort, przyciągający turystów wspaniałymi hotelami i świetnymi restauracjami. Labirynty uliczek pełne były sklepików z wystawionymi stolikami, które aż uginały się od ciężaru olbrzymich cytryn i butelek z limoncello!
Zboczyliśmy z tych zatłoczonych miejsc i wybraliśmy się do XIII-wiecznego klasztoru San Francesco w którym można nieco odpocząć od ulicznego zgiełku.
Potem popołudniowa kawa z widokiem na morze i z powrotem do auta by pojechać do kolejnej perełki wybrzeża Amalfi – Positano.
Mam wrażenie, że jest to jedno z bardziej popularnych miejsc wśród Instagramero-influencerów. Co się dziwić, miasteczko położone na wzgórzu jest naprawdę ładne… i bardzo drogie.
Dwa razy objechaliśmy je w poszukiwaniu w miarę przystępnego cenowo miejsca parkingowego, a ponieważ w ciasnych uliczkach ciężko jest o duże przestrzenie to znajdziemy tu kilka parkingów gdzie za godzinę zapłaci się do 6€ (i to poza sezonem)! Myślałam, że centrum Dublina i 3,20€ to sporo, a tu proszę!
Można też zaparkować przy ulicy, ale graniczy to z cudem, więc objechaliśmy miasteczko raz jeszcze i zaparkowaliśmy na jednym z pierwszych parkingów. Trochę się potargowaliśmy i wyszło nas 12€ za 4 godziny 😉
Udaliśmy się na lunch i tu też zaskoczenie, a w sumie należało się tego spodziewać, ceny 2-3 razy droższe niż w Neapolu. Za to można jeść i napawać się pięknymi widokami 🙂
Labiryntem wąskich uliczek zeszliśmy na plażę by zobaczyć jak miasteczko na wzgórzu wygląda z tej perspektywy i muszę przyznać, że mimo wysokich cen i tłumu turystów, to jest tu całkiem przyjemnie i warto wybrać się tu chodź na chwilę.
Opuściwszy Positano udaliśmy się drogą wzdłuż wybrzeża do ostatniego przystanku, Amalfi. I szczerze powiedziawszy, z tych wszystkich odwiedzonych tego dnia miejsc, to spodobało mi się najbardziej!
Miasteczko wyróżnia się przepiękną katedrą Św. Andrzeja z IX wieku, która jest jednym z najstarszych zabytków miasta. Warto wybrać się też na przechadzkę po wąskich uliczkach Amalfi, co może się skończyć tym, że zupełnie się pogubimy, jest to istny labirynt.
W promieniach zachodzącego słońca udaliśmy się z powrotem do Neapolu, by następnego poranka wrócić do domu.
Myślę, że mimo tego iż Neapol jakoś specjalnie nas nie zauroczył, to ma ten niepowtarzalny klimat, który trzeba samemu poczuć. Jest to też świetna baza wypadowa, a bardzo często bilety lotnicze do Neapolu można znaleźć za „grosze”. Także lećcie i zwiedzajcie!