Wiele jest urokliwych tras w Irlandii i ta niewątpliwie jest jedną z nich. Droga na południe prowadzi przez niewielkie, swojskie mieściny, a między nimi ciągną się hektary pól uprawnych i niezliczone ilości klubów golfowych…
Naszym celem był zamek Johnstown, ale po drodzę zatrzymaliśmy się kilka razy co by rozprostować kości, a przy okazji popodziwiać widoki…
Jednym z takich miejsc było Enniscorthy- miasto słynące z warsztatów ceramicznych, położone nad rzeką Slaney, na przeciwko słynnego Vinegar Hill, gdzie pod koniec XVIII w. rozegrała się dramatyczna bitwa, która zakończyła się klęską powstańców, a wydarzenia te możemy obejrzeć na wystawie w Country Museum w uroczym Enniscorthy Castle ( wstęp 4 € ).
Po drodze do Wexford znajduje się Irish National Heritage Park, skansen w którym mieszczą się repliki domostw, miejsca kultu i pochówków, oraz część poświęcona okresowi celtyckiemu…. Miejsce godne uwagi, niestety została nam niecała godzina do zamknięcia, więc za późno, tym bardziej, że podany średni czas zwiedzania to od 2 do kilku godzin. Myślę, że tam wrócimy, bo miejsce wygląda interesująco i położone jest w pięknej okolicy. Wejście kosztuje 9 €, ale w cenie dostaniemy audio przewodnik w języku polskim, można też coś przekąsić w znajdującej się na terenie parku restauracji.
Postanowiliśmy ominąć Wexford i najpierw pojechać do naszego celu jakim był Johnstown Castle, oddalony o 6 km od miasta, przepiękny zamek położony pośród równie pięknych ogrodów.
Tutaj również przybyliśmy na niecałą godzinę przed zamknięciem, a że kasa była już nieczynna to uniknęliśmy opłaty za wstęp w wysokości 3 €. Zdążyliśmy natomiast obejść ogrody w których gęsto kwitły azalie, a dzięki późnej porze byliśmy jednymi z nielicznych zwiedzających, co pozwoliło nam ze spokojem i w ciszy podziwiać widoki.
Szczerze i bez bicia powiem, że był to najpiękniejszy zamek jaki udało mi się do tej pory zobaczyć w Irlandii!
Do Wexford dojechaliśmy wieczorem i mimo, że miasto jest podobno tętniące życiem, to nas zastało bardzo spokojne, pewnie dlatego, że był to drugi dzień Świąt Wielkanocnych.
Idąc wzdłuż bulwaru, gdzie cumują statki poławiaczy małży odbiliśmy w stronę centrum.
Spacerując wąskimi uliczkami mijaliśmy niezliczoną ilość pubow i niewielu przechodniów…
Po posileniu się świeżym, smażonym dorszem, podanym z taką ilością frytek, że zastanawiam się czy ktokolwiek był w stanie zjeść ich choć połowę… ruszyliśmy w nasz ostatni punkt tego dnia – Rosslare, które jako jedno z najbardziej nasłonecznionych miejsc w Irlandii, przyciąga wczasowiczów blisko 10 km plażą! W oddali natomiast widać port z którego odpływają promy do Francji i Walii i pewnie kiedyś wybierzemy się tam, na nasze kolejne Wędrówki!