PORTUGALIA
kraj kwitnącej bugenwilli, ręcznie malowanych azulejos i unoszącego się zapachu grillowanych sardynek…
Nasz urlop zaczęliśmy od Manchesteru z którego wieczorem mieliśmy lecieć do Faro w Portugalii.
Ale ponieważ mieliśmy kilka godzin na przesiadkę, to zapakowaliśmy się w pociąg do miasta i ruszyliśmy na zwiedzanie Manchesteru.
Lubię to miasto, ma swój urok i tym razem przywitał nas słoneczną pogodą.
Po dłuższym spacerze nadszedł czas by wracać na lotnisko! Po paru godzinach lotu jesteśmy w Faro!
Wysiadając z samolotu uderzył nas nieziemski upał, mimo że było dobrze po 22. Dosłownie nie było czym oddychać.
Postanowiliśmy dostać się do hotelu na pieszo, bo na mapie wydawało się blisko, niestety w rzeczywistości było inaczej i po godzinie doczołgaliśmy się na miejsce…
Szybkie piwko, kanapka i spać bo rano czeka nas podróż pociągiem do Lagos.
Jednak rano postanowiliśmy zwiedzić szybko to przeurocze miasteczko o wąskich uliczkach i pierwsze co nas uderzyło to wszechobecne bociany, które rozmościły się w gniazdach uwitych na dachach kościołów, latarniach… dosłownie wszędzie…
I równie wszechobecna, moja ulubiona bugenwilla!
I to z czego słynie Portugalia, ręcznie malowane azulejos.
Zauroczeni Faro ruszyliśmy na stację by za całe 7,40 € kupić bilety na pociąg do Lagos. No właśnie, tym razem zrezygnowaliśmy z auta i postanowiliśmy przemieszczać się tylko autobusami, pociągami i skuterem.
I już mogę powiedzieć, że było to najlepsze co zrobiliśmy.
Po niecałych dwóch godzinach znaleźliśmy się w Lagos.
I znowu te bociany…
Dotarliśmy do hotelu, szybki prysznic, rozpakowanie, wbicie się w kostium kąpielowy i zmierzamy na plaże!
PIĘKNIE! Zresztą całe Lagos jest cudowne. Skrywa mnóstwo wąskich uliczek, które dosłownie tworzą ogromny labirynt.
Wybraliśmy się na tradycyjny obiad z tradycyjnymi grillowanymi sardynkami. Pycha!
A do tego oczywiście porto, którego przez cały nasz urlop wypiliśmy hektolitry…
Następnego dnia wypożyczyliśmy skuter i to chyba najlepszy sposób na zwiedzanie Portugalii!
Zjechaliśmy całe wybrzeże, wiatr smagał nam twarze, a słońce niemiłosiernie spaliło nam kolana i ręce, więc to jedyny minus poruszania się skuterem…
Ale przynajmniej mogliśmy dotrzeć w miejsca, którym samochodem by się nie dało i też nie mieliśmy problemów z zaparkowaniem.
Po krótkim przystanku w Luz i Salema dotarliśmy do fortu w Sagres, który znajduje się na klifie, przypominającym nieco klify Moheru, ale to może tylko moje skojarzenie…
Słońce nieźle prażyło, więc niewiele myśląc zjechaliśmy w dół na jedną z bardziej znanych plaż surferów.
Ale były fale! Schłodziwszy się nieco w Oceanie ruszyliśmy dalej, do latarni morskiej Cape Saint Vincent.
I znowu widoki zbliżone do irlandzkich…
Spróbowaliśmy tu także miejscowych farturas i churros. Smaczne, choć tłuste.
Naszym celem tego dnia był Aljezur, ale po drodze zatrzymaliśmy się w miasteczku znanym z backpackerów – Carrapateira.
Robiło się późno, więc czym prędzej ruszyliśmy do Aljezur. Spodziewaliśmy się zobaczyć spory zamek, ale po wdrapaniu na wzgórze zastaliśmy jedynie zniszczone ruiny..
W promieniach zachodzącego słońca wróciliśmy do Lagos.
Kolejnego dnia postanowiliśmy wyruszyć na wchód! Pierwszy przystanek w Portimao, gdzie moją uwagę przykuła kobieta, która stworzyła na szydełku swojego rodzaju okrycia na drzewa…
W Farragudo natomiast mieliśmy okazję zobaczyć świeżo złowionego miecznika.
To bardzo ładne rybackie miasteczko.
Na koniec pojechaliśmy do parku wodnego. Początkowo nie chciałam, bo to była super zabawa, ale 15 lat temu. Jednak Łukasz mnie namówił i muszę przyznać, że bawiliśmy się świetnie! Najlepsza była zjeżdżalnia, totalnie ciemna, w której zjeżdżało się na dwuosobowym kole. Z dużą prędkością i w ciemności, śmiechu co nie miara!
Późnym wieczorem wróciliśmy do Lagos, gdzie spędziliśmy romantyczny wieczór na plaży…
Kolejny dzień był ostatnim z naszym niezawodnym skuterem, więc wykorzystaliśmy go na całego.
Pojechaliśmy najpierw wgłąb lądu, by wykapać się w miejscowym jeziorze, niestety nie znaleźliśmy żadnej plaży, więc wróciliśmy na wybrzeże by zobaczyć słynne Ponta da Piedade.
Ostatni dzień w Lagos spędziliśmy na zwiedzaniu miasta i zajadaniu się portugalskimi przysmakami..
W tym lodami o smaku porto.
Miasto zaskoczyło nas sporą ilością świetnych murali…
Nasz czas w Lagos dobiegł końca, więc następnego dnia i to cudem zdążyliśmy na autobus do Lizbony.
Po 4 godzinach jazdy znaleźliśmy się w stolicy Portugalii!
Po dotarciu do hotelu i szybkim ogarnięciu wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta!
Po drodze zahaczyliśmy o targ staroci…
I w końcu udało nam się zobaczyć żółte, zabytkowe tramwaje!
Przedreptaliśmy przez tysiące wąskich i tajemniczych uliczek.
Na jednym ze wzgórz razem z grupą Portugalczyków obejrzeliśmy finał Mundialu.
Kolejny dzień i dalsze zwiedzanie stolicy i jej atrakcji. W tym słynnej windy Santa Justa, czy też Katedry.
Następnie z centrum pojechaliśmy tramwajem do Belem, jednej z dzielnic Lizbony. Znana jest głównie z przepięknego klasztoru Hieronimitów. Ta bogato zdobiona budowla, robi ogromne wrażenie!
Następnie idąc bulwarem mineliśmy imponujący Pomnik Odkrywców.
Bulwar kończy się prawdziwą perełką – Fortecą de Belem!
Zmęczeni upałem i przedreptanymi tego dnia kilometrami, wróciliśmy do hotelu, gdyż następnego dnia czekała na nas kolejna wycieczka!
Rano ruszyliśmy na pociąg do… Sintry bu zobaczyć tamtejsze zamki.
Bo jest takie porzekadło, że zobaczyć Świat, a nie zobaczyć Sintry, to jak nic nie zobaczyć… no więc my zobaczyliśmy… miasteczko zatłoczone turystami, dlatego jako jedyni wybraliśmy się na piechotę w góry, szlakiem, który początkowo był widoczny, by po przejściu kilkudziesięciu metrów zamienić się w chaszcze przez które czasami nie dało się przedrzeć.
Po wdreptaniu na górę zobaczyliśmy przydługą kolejkę chętnych zwiedzenia Pałacu Pena, dlatego zawróciliśmy i zeszliśmy do położonego niżej zamku Mouros. To był świetny wybór! Wejście kosztuje 7,50 € i były to jedne z najlepiej wydanych pieniędzy.
Czas wracać do Lizbony.
Pociągiem wybraliśmy się wzdłuż wybrzeża by zobaczyć kolejkę linową.
A następnie do stacji Oriente, gdzie odbywało się Expo.
I gdzie znajduje się najdłuższy w Europie, bo 16- kilometrowy most im. Vasco da Gamy.
Wieczorem wróciliśmy do centrum by jeszcze poprzechadzać się uliczkami pięknej Lizbony.
Nasz czas w Lizbonie dobiegał końca.
Następnego dnia wybraliśmy się dalej na północ Portugalii z jednodniowym przystankiem w Coimbrze.
Jest to miasteczko studenckie z uniwersytetem znajdującym się na wzgórzu.
Nie ma tam wielu zabytków i jeśli dziś miałam wybór, to pewnie wybrałabym inne miejsce na ten jeden dzień.
Rano poszliśmy na dworzec, by pociągiem dotrzeć do celu naszej podróży Porto.
Porto bardzo nam się spodobało i chyba nie ma osoby, której to miasto by nie zauroczyło…
Spędziliśmy tu 3 dni i zeszliśmy całe miasto wzdłuż i wszerz. Spróbowaliśmy chyba wszystkich możliwych słodkości i wszystkich możliwych porto…
Porto już nas tak nie rozpieszczało jeśli chodzi o pogodę, bo praktycznie każdego dnia padał deszcz, ale może to i dobrze bo słońca mieliśmy pod dostatkiem każdego poprzedniego dnia, a upałami byliśmy już nieco zmęczeni.
To były wspaniałe wakacje! Wszystkim polecamy przepiękną Portugalię. My nadal jesteśmy pod jej urokiem…
Pięknie!
w tym roku wybieram się do Portugalii na urlop. Wspaniałe widoki!
PolubieniePolubienie
Wspaniale! Życzymy zatem przyjemnego urlopu i niezapomnianych wrażeń! 🙂
Zakochaliśmy się w Portugalii dlatego wybieramy się tam za miesiąc tylko tym razem na Maderę 🙂
Pozdrawiamy serdecznie 🙂
PolubieniePolubienie