Chyba każdy z nas przeżył taki czas, kiedy nic się nie udaje, wszystkie plany spalone są na panewce i generalnie wszystko jest na przekór, ale też dzięki temu doświadczamy czegoś niezaplanowanego i zaskakującego. I taki właśnie był nasz wyjazd na Gran Canarię.
Spragnieni słońca polecieliśmy na tę przepiękną wyspę w pewien marcowy weekend. Po 3,5 godzinach lotu wysiedliśmy z samolotu i nie uderzyło nas gorące powietrze, a mżawka. No trudno pomyśleliśmy sobie i ruszyliśmy do wypożyczalni samochodów gdzie zastała nas przydługa kolejka. Ok, trzeba swoje odczekać. Po półtorej godzinie zmierzaliśmy już do auta, tym razem był to VW Polo 1.0, totalna porażka, ale o tym przekonamy się znacznie później.
W drodze do wynajętego przez nas AirBnB zastała nas prawdziwa ulewa, ale wmówiliśmy sobie, że to pewnie tylko przejściowe opady i jutro na bank będzie
bezchmurnie. Przecież to Kanary.
Dojechaliśmy na miejsce gdzie przywitał nas przemiły Węgier, pokazał nam dom i zostaliśmy na krótką pogawędkę, która przedłużyła się o godzinę bo tak świetnie się nam gadało. Jakbyśmy się znali kopę lat. Chyba dlatego tak lubimy AirBnB, zawsze poznajemy ciekawych ludzi i ich niesamowite historie, których tak bardzo lubię słuchać.
Niestety głód kazał nam przerwać tę jakże przyjemną konwersację i dostawszy instrukcje gdzie najlepiej zjeść wyruszyliśmy do pobliskiej Arinagi na kolację. Przyjemne miasteczko nad Oceanem i zero turystów!
Posiliwszy się, postanowiliśmy wybrać się do polecanego przez naszego gospodarza amerykańsko-meksykańskiego pubu.
Rewelacyjne miejsce! Świetny wystrój, wybór trunków pokaźny i my, jedyni obcokrajowcy! Obsługa trochę onieśmielona, no bo przecież trzeba gadać po angielsku, ale w końcu podszedł do nas uśmiechnięty, pogodny Hiszpan, przywitał się i już wiedzieliśmy, że zostaniemy dobrymi znajomymi 🙂 Spędziliśmy tu trochę czasu, a ponieważ czekało nas dużo zwiedzania, to obiecaliśmy, że wrócimy następnego dnia i zadowoleni wróciliśmy zaczerpnąć trochę snu.
Pobudka o świcie bo plan zwiedzania napięty.
Pojechaliśmy najpierw do stolicy Gran Canarii – Las Palmas, które zaskoczyło nas wielkością. Zwiedzanie zaczęliśmy od śniadania w nowoczesnej dzielnicy przy Playa de Las Canteras, która uchodzi za najpiękniejszą plażę w stolicy, a otoczona jest mnóstwem hoteli, barów i kafejek.
Spacerując, zahaczyliśmy o XVI wieczną fortecę Castillo de la Luz, która niegdyś strzegła miasta przed piratami, a dziś służy za galerię sztuki.
Następnie pojechaliśmy do najstarszej dzielnicy miasta – Vegueta z którą sąsiaduje równie ciekawa Triana.
Spacerując wąskimi uliczkami co i raz odkrywaliśmy jakieś piękne miejsca, a to market pełen egzotycznych owoców, bogato zdobione kamienice czy teatr.
Aż w końcu dotarliśmy do perełki miasta- Casa de Colón. W tym historycznym domu o drewnianych balkonach w 1492 przebywał Krzysztof Kolumb. Dziś mieści się tu muzeum poświęcone historii Wysp Kanaryjskich.
Następnie zawędrowaliśmy do samego serca miasta, katedry Św.Anny z której wież roztacza się cudowny widok na Las Palmas i okolice.
Zwiedzanie stolicy zakończyliśmy na filiżance espresso w cudnej kawiarence w Parque San Telmo.
Następnym w kolejce do zwiedzania było Firgas, urokliwe miasteczko słynące z wody mineralnej, ale też pasażu przedstawiającego makiety wysp kanaryjskich, ich krajobrazy oraz herby miast.
Jadąc górami, otoczeni niesamowitymi widokami, minęliśmy wulkan Galdar i dojechaliśmy do klimatycznej wioski rybackiej Sardina del Norte, by tam najeść się do syta świeżymi owocami morza w restauracji z widokiem na Ocean. Na tamtejszej plaży znaleźliśmy też niesamowite stworzenie, które fale co i raz wyrzucały na brzeg- żeglarza portugalskiego, czy jak kto woli bąbelnicę bąbelcową, która choć piękna bywa też śmiertelnie niebezpieczna.
Kolejnym punktem wycieczki była Agaete, miejscowość u podnóża gór o białych domkach i wąskich uliczkach, która przyciąga wielu artystów, dlatego też znajduje się tu mnóstwo galerii. Miejsce piękne i warte odwiedzenia!
Opuszczając miasteczko zastała nas niemiła niespodzianka i nasz plan wycieczki musiał ulec zmianie ze względu na zamkniętą drogę, która wzdłuż Oceanu miała nas poprowadzić do Mirador del Balcon, czyli punktu widokowego znajdującego się na 500 metrowym klifie.
Musieliśmy już pomału wracać, a że do wyboru została nam tylko droga przez góry, więc pieliśmy się serpentynami otoczeni niesamowitymi widokami.
Zachód słońca obejrzeliśmy z Acusa Seca i to było coś! Przez 15 minut jak urzeczeni wpatrywaliśmy się w czerwoną od słońca skałę Roque Bentayga.
Robiło się ciemno, a nam została jeszcze dwugodzinna jazda przez góry. Nie było nam wesoło, bo droga kręta, wąska i nikogo poza nami, ale chyba już do tego przywykliśmy.
Głód nam doskwierał, więc zmierzaliśmy czym prędzej przed siebie do małej miejscowości gdzie znajduje się świetna knajpka „El Boya” w której serwują smaczne i niedrogie jedzenie, a o której powiedział nam poznany Węgier. Oj warto było tu przyjechać! Mnóstwo lokalnych, szybka obsługa i niebo w gębie!
Najedzeni, szczęśliwi i potwornie zmęczeni wróciliśmy do „domu” by tam odświeżyć się i udać do naszego pubu Oklahoma, bo przecież obiecaliśmy, że wrócimy 🙂 Poza tym był to dzień Św. Patryka, a w związku z tym, że od lat mieszkamy w Irlandii to grzechem byłoby nie wypić za patrona Zielonej Wyspy.
Sobota zaczęła się dość pogodnie i nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy… Na śniadanie pojechaliśmy do turystycznego Maspalomas, które usiane jest hotelami-molochami.
Ale co tu głównie przyciąga turystów, to wydmy na które bardzo chciałam się wybrać, chciałam, ale się nie udało i mogliśmy je tylko podziwiać z daleka gdyż rwący potok, który przedarł się przez plażę uniemożliwił przedostanie się na wydmy. Pech numer 1.
Wróciliśmy do auta by pojechać w trasę, którą starannie zaplanowałam dzień wcześniej. Mieliśmy pojechać do ciągle zamieszkanych jaskiń w Barranco de Guayadeque, a stamtąd wyruszyć piękną, górską trasą krajobrazową wokół Pico de las Nieves. Wraz z wysokością pogoda coraz bardziej się psuła i gdy w końcu dojechaliśmy do Guayadeque lało tak, że nie daliśmy rady zwiedzić zamieszkanych jaskiń.

Postanowiliśmy jechać dalej, dopóki nie dopadł nas grad i to taki, że zmuszeni byliśmy się zatrzymać. Zresztą nie tylko my bo auta za nami także. Temperatura z 24 stopni spadła do 8, a grad walił z taką siłą, że miałam wrażenie, że wybije nam zaraz szybę. Byliśmy unieruchomieni. Próbowaliśmy ruszyć, ale silnik nie dawał rady i za każdym razem koła tylko boksowały na oblodzonej od gradu drodze i czuć było swąd palonego sprzęgła. Nie damy rady wjechać wyżej. Zawrócić też nie było jak, więc pozostała nam jazda wstecz. Pech numer 2.
Ulewa, która zastała nas w górach miała swoje skutki w niżej położonych miasteczkach. Zalane ulice, woda wlewająca się do domów, czy wreszcie lawina kamieni spadających na drogę. Nie było nam do śmiechu, zresztą możecie zobaczyć to na filmiku pod linkiem – https://www.youtube.com/watch?v=r3GuWRkOdD0 Pech numer 3.
Musieliśmy ciągle zmieniać kierunki, bo większość dróg była nieprzejezdna, ale w końcu udało nam się dotrzeć nad Ocean, a tu zastała nas piękna, niczym niezmącona pogoda.
No skoro tak, to jedziemy na plażę. Ale najpierw do Mogan, niewielkiej miejscowości przez którą przejeżdżaliśmy dzień wcześniej, ale było już za ciemno, żeby się zatrzymać. Przy samej drodze stoi piękny, odrestaurowany wiatrak, a wokół niego ogromne rzeźby przedmiotów domowego użytku jak młynek do kawy czy kawiarka. Właściciel zaprosił mnie do środka, więc z przyjemnością zwiedziłam wnętrze zabytku.
Chcieliśmy wybrać się na niewielką plażę De Veneguera, do której prowadziła wąska droga w wyschniętym korycie rzeki. Jednak z każdym kilometrem asfaltu było jakby mniej, aż w końcu zupełnie go zabrakło i została nam kamienista droga. Przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów po tych wertepach, aż w końcu uznaliśmy, że nie damy rady dalej nie niszcząc zawieszenia. Czas zawracać, czyli pech numer 4.
Za to na zachód słońca zdążyliśmy 🙂
Aby tradycji stało się zadość wróciliśmy do naszego pubu by tam mile pożegnać się z wyspą. Wrócimy jeszcze.
Czym robiliście zdjęcia ? Super kolorki,
PolubieniePolubienie
Dziękuję 😊 Nikon D5500
PolubieniePolubienie
Super!!!!!
PolubieniePolubienie
Przepiekne zdjecia! Zawsze wydawalo mi sie, ze Gran Canaria nie jest zielona, a tutaj taka mila niespodzianka 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję! Nas też Gran Canaria mile zaskoczyła 😊 A momentami przypominała nawet Maderę 😍
PolubieniePolubienie