Za miesiąc ponownie lecimy na Sardynię na ślub naszych kochanych Giulie i Roberto, z tej okazji postanowiłam zebrać się w sobie, odkopałam moje dzienniki podróży, a z dysku wygrzebałam zdjęcia i dziś, po roku opowiem Wam o naszej wędrówce po przepięknej Sardynii.
Ponieważ przez dwa tygodnie zwiedziliśmy mnóstwo miejsc na wyspie, ja opiszę tylko te, które szczególnie zapadły nam w pamięć. Podzieliłam wyspę na kierunki i zacznę od miejsca do którego przylecieliśmy.
POŁUDNIE
– Cagliari –
Wyspa przywitała nas bardzo gorąco, dosłownie, słońce prażyło niemiłosiernie, ale tego w końcu potrzebowaliśmy. Z lotniska do centrum dotarliśmy pociągiem, szybko udało nam się znaleźć nasz nocleg, by po chwili ruszyć na zwiedzanie stolicy Sardynii.
Miasto pełne jest zabytków, ale też ekskluzywnych sklepów, których najwięcej znajduje się na bulwarze Via Roma. Ale nas najbardziej zachwyciła najstarsza dzielnica Cagliari – Castello, która leży na szczycie wzgórza i otoczona jest murami obronnymi. W tej części znajduje się największe skupisko zabytków stolicy, jak choćby Katedra Santa Maria Assunta, Wieża Słonia – Torre dell’Elefante czy też Bastione di Saint Remy z którego roztacza się wspaniały widok na miasto i okolice.
Wokół Cagliarii natomiast roztaczają się tereny podmokłe oraz solniska. Z terenów tych utworzono rezerwat ze względu na znajdujące się tam gatunki ptaków, w tym flamingi! O tak, te przepiękne ptaki, których obecność na Sardynii dość nas zaskoczyła, towarzyszyła nam w podróży po całej wyspie.
– Sanluri –
To miasteczko w którego centrum stoi XIV wieczny zamek Eleonory z Arborei (która jest symbolem niepodległej Sardynii). Tę masywną budowlę o wieżach w czterech rogach zastaliśmy kompletnie pustą, no prawie, bo spotkaliśmy po drodze drapieżce na łowach…
– Wydmy Piscinas –
Aby do nich dotrzeć, trzeba pokonać trudną, niezwykle wyboistą i do tego krętą drogę, nie wspominając o asfalcie, którego po prostu brak. Baliśmy się o zawieszenie auta i w połowie drogi chcieliśmy już zrezygnować i zawrócić, ale wtedy niczym znak z nieba ukazał się naszym oczom budynek opuszczonej kopalni, więc postanowiliśmy kontynuować jazdę. Kilkanaście dłuuugich kilometrów dalej ujrzeliśmy przepiękne, ruchome wydmy Pisicnas, które osiągając do 50 metrów wysokości, należą do największych w Europie. Cudowne miejsce!
WSCHÓD
-Arbatax-
Malowniczy port otoczony klifem w odcieniu czerwieni, który początkowo nas zachwycił, by po wizycie w lokalnej restauracji kompletnie nas zniesmaczyć. Ni mniej ni więcej, zostaliśmy perfidnie oszukani i kolacja drogo nas kosztowała, a wraz z pojawieniem się rachunku, ulotniła się znajomość angielskiego wśród tamtejszych kelnerów. Nie będę złorzeczyć, ale nie był to pierwszy raz we Włoszech, gdy nas naciągnięto, ale tak bywa jak jest się turystą. Tego wieczora nie byliśmy zresztą jedynymi oszukanymi, a po wizycie na TripAdvisor, okazało się, że przypadków było dużo, duuużo więcej. Tak czy inaczej, myślę, że warto odwiedzić Arbatax, szczególnie o zachodzie słońca…
– Orosei –
Zatrzymaliśmy się w rodzinnym hoteliku, gdzie właścicielka codziennie gotowała dla swoich gości i można było nawet podpatrzeć jak przyrządza sardyńskie makarony, czy pierożki. A miasteczko, typowe, śródziemnomorskie o typowych, wąskich uliczkach, kościółkach, kamiennych domkach. No nie idzie się nie zakochać!
– Jerzu-
Wyłoniło nam się z zza zakrętu drogi, niczym zawieszone na zboczu wysokiej góry. Leży w otoczeniu winorośli i to właśnie z jej uprawy oraz produkcji wina się utrzymuje. Produkują tu głównie Cannonau, czerwone, smaczne wino, najsłynniejsze wśród sardyńskich trunków.
PÓŁNOC
– Olbia –
Dosyć nowoczesna, była naszym centrum wypadowym na zachodnią i północną część Sardynii. Zapamiętam ją na zawsze, gdyż w jednej z restauracji nasze kubki smakowe oszalały, a mule jakie nam podano, były najlepszymi jakie mieliśmy okazję jeść w całym naszym życiu. Z czystym sumieniem polecam tę restaurację, która nosi uroczą nazwę L’Eucaliptus!
– Golfo Aranci-
Nasz znajomy Sardyńczyk, który jak wielu innych ma tu dom letniskowy, polecił nam odwiedzić ten port. W zasadzie niewiele różnił się od innych z jednym wyjątkiem, stacjonuje tu Święty Mikołaj o czym mówią mijane znaki…
– Porto Rotondo i Porto Cervo-
To ekskluzywne porty jachtowe, które goszczą miliarderów i znamienitych gości z całego Świata. Wzdłuż nabrzeża ulokowały się butiki znanych projektantów, a co i rusz natykaliśmy się na ekskluzywne auta. Bez złotego Rolexa się nie pokazuj! Ale tak na poważnie, warto tu zajrzeć i troszkę otrzeć się o luksus 🙂
– Archipelag La Maddalena –
Z miasteczka portowego Palau wybraliśmy się promem na największą wyspę archipelagu – La Maddalenę, która to była byłą bazą marynarki wojennej. Warto objechać wyspę malowniczą drogą, która liczy 20 km. My dodatkowo przejechaliśmy wąską groblą, na pobliską wyspę Caprerę, która w 1856 roku stała się własnością Giuseppe Garibaldiego, legendarnego włoskiego bohatera i rewolucjonisty.

– Pattada –
Znana na cały Świat z produkcji noży, która była możliwa dzięki znajdującym się tu bogatym złożom rudy żelaza. Miejscowi kowale nadal kultywują sztukę wytwarzania stalowych ostrzy i trzonków ze zwierzęcych rogów, używając przy tym wyłącznie tradycyjnych materiałów.
ZACHÓD
– Alghero –
Zachwyciło nas od pierwszego wejrzenia. Miasto otoczone murami obronnymi, pamiętające panowanie Aragończyków ( z Królestwa Aragonii – historycznego państwa w północno-wschodniej Hiszpanii ) i należące do najbardziej hiszpańskich na całej wyspie. Wieczorem warto wybrać się na spacer nadmorskim bulwarem skąd można podziwiać zachód słońca oraz przyjrzeć się z bliska mijanym wieżom starych fortyfikacji Alghero.
– Grotta di Nettuno –
Jaskinia znajduje się w przepięknym położeniu u stóp wysokiego klifu i można się do niej dostać łodzią, bądź piechotą, schodząc po 656 stopniach. My wybraliśmy drugą opcję i chyba byliśmy strasznie podekscytowani, a może słońce nas za bardzo przygrzało, albo byliśmy najzwyczajniej głupi, bo zapomnieliśmy zabrać ze sobą wodę do picia o czym przypomniało nam się w połowie drogi do jaskini. Zejście i widoki na morze były niezwykle malownicze, jaskinia, jak wiele innych, a nas coraz bardziej męczyło pragnienie… a tu jeszcze czeka 656 schodów pod górę. Nie pamiętam jak doszliśmy do samochodu, upał i pragnienie dało nam w kość, ale nie zapomnę jednej rzeczy, jak smakuje okropnie ciepła woda po dwóch godzinach spędzonych w nagrzanym aucie…
– Bosa –
Miasteczko o wąskim i krętym labiryncie uliczek, leży w cieniu zamku Malaspina, który został wybudowany w 1112 roku i mimo, że w częściowej ruinie, to nadal robi wrażenie. Bosa znana jest z tradycji złotniczych i koronkarskich, a co tu głównie przyciąga turystów to wody morza, które należą do najczystszych w całych Włoszech.
– Oristano –
Było jednym z ostatnich odwiedzonych przez nas miejsc przed powrotem do Cagliari i dopiero tutaj spotkaliśmy po raz pierwszy Polaków! Byli tak samo zaskoczeni jak my. Okazuje się, że Sardynia nie jest jeszcze tak popularna wśród Rodaków, ale może się mylę? Co do miasta, to zastaliśmy je senne i opustoszałe, mimo wieczorowej pory. Pospacerowaliśmy po zabytkowym centrum gdzie natknęliśmy się na przepiękną ośmiokątną dzwonnicę z XIII wieku ( ! ) z charakterystyczną mozaikową kopułą.
…….
Sardynia jest jedyna w swoim rodzaju. Słynie z produkcji cudownych win i likierów, szafranu, noży, makaronów, owoców morza, flamingów, drzew korkowych no i plaż, które należą do jednych z najpiękniejszych w Europie. Nie mogę się już doczekać naszej kolejnej wizyty, która już za miesiąc! 🙂





