Po powrocie z Polski, gdzie spędziliśmy 2 tygodnie intensywnie podróżując, odwiedzając przy tym rodzinę i przyjaciół, przyszedł czas na naszą dalszą wędrówkę po Irlandii.
Chcieliśmy też odwiedzić dawno niewidzianych znajomych, czemu więc nie upiec dwóch pieczeni na jednym ogniu? 😉
Dlatego w piątek po pracy udaliśmy się na zachód Irlandii, do Limerick. Miasto zwykle wita nas deszczem i mgłą… i tak było tym razem, ale nie zważając na pogodę wybraliśmy się w odwiedziny do znajomych, żałując następnego poranka ilości wypitych trunków…
Na nogi postawiło nas tradycyjne irlandzkie śniadanie, zjedzone w pobliskim, tradycyjnym irlandzkim pubie, a popite hektolitrami tradycyjnej czarnej irlandzkiej herbaty.
W południe, nieco już wypoczęci, w towarzystwie przyjaciela, wybraliśmy się na zwiedzanie Zielonej Wyspy.
Wycieczkę zaczęliśmy od Ballybunion, gdzie latem zjeżdżają się chyba wszyscy mieszkańcy Limerick i okolic. A tym, co tak przyciąga jest długa i przepiękna plaża, która gdyby nie pogoda, mogła by śmiało konkurować ze śródziemnomorskimi plażami.
My poszliśmy na część zwaną „Ladies Beach”, gdzie w dawnych latach zwykły się kąpać kobiety z dziećmi, odseparowane od mężczyzn, którzy przebywali na swojej części „Men’s Beach”.
Plaża dla kobiet wydawała się dużo piękniejsza, ale to jakby zrozumiałe… Po jej lewej stronie znajdują się ruiny zamku Ballybunion, w zasadzie jest to tylko jedna, wolnostojąca ściana, natomiast prawa strona plaży jest odgrodzona klifem pełnym jaskiń.
Wdrapaliśmy się na szczyt klifu skąd rozpościerał się przepiękny widok na zatokę oraz odległy Loop Head, na który się wybieraliśmy.
Ale najpierw udaliśmy się na krótką przechadzkę. Po drodze minęliśmy ogromną dziurę zwaną ” Nine Daughters’ Hole”, niestety chłopcy zabronili mi przejść przez ogrodzenie w celu sfotografowania tego miejsca, gdyż bali się, że podzielę los dziewięciu córek, czyli ni mniej ni więcej tylko wpadnę w otchłań Oceanu.
Ruszyliśmy przed siebie do „Nun’s Beach”, przepięknej plaży na którą można się dostać tylko łodzią, bądź schodząc po linie. Dlatego my wybraliśmy widok z góry 🙂
Niesamowita plaża, na której majestatycznie wznosi się ogromna skała zwana „Virgin Rock”, dosłownie zapiera dech w piersi!
Pomału wróciliśmy do auta, by udać się z powrotem do Tarbert skąd odpływał prom. Zanim jednak się na niego dostaliśmy, zahaczyliśmy o przydrożny bar, gdzie zabawiani przez barmana, który opowiedział w skrócie całe swoje życie, wypiliśmy chyba po litrze kawy na głowę.
Czas naglił, więc wróciliśmy do przystani by złapać prom, który w ciągu 20 minut przeprawił nas na drugą stronę rzeki Shannon.
Robiło się późno, a my jeszcze nie dotarliśmy do celu naszej podróży, którym była latarnia morska Loop Head.
Tak, kocham latarnie morskie. Mają one ten niesamowity klimat, że chciałoby się w nich zamieszkać. Ba, nawet można, ale nie jest to tania przyjemność. Już wcześniej o tym wspominałam, ale podam jeszcze raz link do strony, na której można sobie zabukować pobyt w jednej z nich: http://www.greatlighthouses.com/
Drogą nieco wyboistą i też mało uczęszczaną, w promieniach zachodzącego słońca dotarliśmy do celu. I jak to zwykle bywa, było już za późno na zwiedzanie.
Ale nie zważając na nic, po kostki w wodzie, obeszliśmy cały kompleks.
Zostaliśmy do zachodu słońca po czym usatysfakcjonowani wróciliśmy do Limerick.
Następnego dnia w drodze do Dublina, zahaczyliśmy jeszcze o piękne miasteczko Adare, do którego wkrótce wrócimy!