Czym byłyby urodziny bez niespodzianki? W naszym przypadku nie może obyć się bez elementu zaskoczenia, a mój Mąż jest w tym najlepszy!
Sobota, pobudka o 4 rano, szybkie pakowanie i po niecałej godzinie na lotnisku Łukasz wręcza mi bilet! Tak, lecimy do Barcelony! 🙂
Lot trochę opóźniony, ale w końcu po 2,5 godzinie lądujemy w stolicy Katalonii.
Jest godzina 11 i na niebie ani jednej chmurki, słonko przyjemnie muska nasze twarze i zdaje się, że jesteśmy najszczęśliwszymi osobami na Ziemi. Ja na pewno!
Plan jest taki, że zostajemy tylko na jeden dzień i wracamy do Dublina w niedzielę rano. Czyli kolejne 24 godziny wykorzystamy na maksa!
Szybkie zameldowanie w przyjemnym hoteliku w centrum i jesteśmy gotowi na zwiedzanie. Zazwyczaj gdy podróżujemy i mamy niewiele czasu na obejrzenie miasta na piechotę, wtedy wybieramy najlepszą z opcji – autobus typu
cityseeing z możliwością wsiadania i wysiadania na dowolnym przystanku.
Dlatego długo się nie zastanawiając wsiedliśmy do jednego z nich.
W Barcelonie byłam na rodzinnej wycieczce w 1999 roku i muszę przyznać, że zaskoczyło mnie, gdy mijając ulice Barcelony moja pamięć przywoływała obrazy, zapachy i smaki sprzed 17 lat! Niezwykle uczucie!

Łukasz też sporo pamiętał z jego ostatniej wizyty sprzed 10 lat, ale razem chłonęliśmy obrazy i odkrywaliśmy miasto na nowo.
Mijaliśmy kamienice zaprojektowane przez Antoniego Gaudiego o którym, jako moim ulubionym architekcie opowiadałam na egzaminach do ASP. Artysta, który wyprzedził swoje czasy, a którego dzieła możemy podziwiać w całej Barcelonie, nadal inspiruje i skłania do refleksji.


Tak, Barcelona jest przepiękna, kolorowa i bardzo zadbana. A wśród tysięcy palm, można dostrzec dzikie, zielone papużki. W zasadzie najpierw usłyszeć, potem dostrzec, bo nie da się ukryć, że są dość hałaśliwe 🙂
Musieliśmy też zobaczyć jedną z wizytówek Barcelony, także autorstwa Gaudiego, Sagradę Familię.
Nic się nie zmieniła, odkąd widziałam ją ostatni raz, ale co się dziwić skoro budowa jej trwa już 133 lata! Pamiętam, że gdy miałam 14 lat i zobaczyłam ją po raz pierwszy z daleka, to przypominała mi wieżę z mokrego piasku, które
tak namiętnie budowałam na plaży będąc dzieckiem. Do dziś to skojarzenie mnie nie opuszcza, ale teraz dostrzegam w niej więcej detali, kunsztu, ażurowych wykończeń, pięknych mozaik i ciekawych rzeźb.
Zatrzymaliśmy się także w Parku Güell, który między innymi służył jako plan zdjęciowy do filmu „Vicky, Cristina, Barcelona” Woody’ego Allena. Jest to olbrzymi ogród zaprojektowany przez Gaudiego, w którym ze spokojem można spędzić pół dnia!
Ach i mnóstwo tu zielonych papużek! 🙂
Nie będę opisywać wszystkich miejsc, które widzieliśmy, pozwólcie, że je Wam pokaże… 🙂













Wieczorem wybraliśmy się na piesze zwiedzanie najstarszej części Barcelony, która wyglądem przypomina inne, śródziemnomorskie miasteczka, które tak uwielbiam!






Wąskie, kamienne uliczki w których z przyjemnością się gubiliśmy, pełne klimatycznych tapas barów, do których wchodziliśmy na orzeźwiającą lampkę sangrii i coś smacznego do przegryzienia.
Na koniec, dość już zmęczeni, wybraliśmy się na urodzinową kolację przy lampce katalońskiego wina. Nie mogło się też obyć bez Paelli! Wybornie! Mieliśmy co świętować, gdyż poza moimi urodzinami, była to też kolejna rocznica naszych zaręczyn 🙂
Z dnia wycisnęliśmy ile się dało, by nocą wrócić do hotelu na krótką drzemkę. O 7 rano pobudka i wracamy na lotnisko. Padnięci, niewyspanie i PRZESZCZĘŚLIWI! 🙂
Mój Mąż pełen jest niespodzianek, ale ta była tak wyjątkowa, że codziennie wracam do niej myślami 🙂
Dziękuję za kolejne cudowne urodziny! Przyjemnie jest się z Tobą starzeć Mężu.
Kocham. A