Przychodzi taki moment ogólnego zmęczenia, że mało rzeczy cieszy, więcej wkurza i jakoś tak smutno, wtedy z pomocą przychodzi Mąż i porywa nas na weekend do ekskluzywnego hotelu nad przepięknym jeziorem. Tak, jestem szczęściarą! 🙂
Zatem w długi sierpniowy weekend wybraliśmy się do Irlandii Północnej do hrabstwa Fermanagh, a dokładniej nad jezioro Lough Erne. Pogoda, jak to w Irlandii, raz deszcz, raz słońce, ale nic nie mogło popsuć naszego dobrego humoru na nadciągający, upragniony wypoczynek.
Cóż od wypoczynku się jednak nie zaczęło, a od ponad 12 km wędrówki na szczyt góry Cuilcagh i z powrotem. Od dłuższego czasu chciałam się tu wybrać o czym dobrze wiedział Łukasz, więc bardzo cieszyłam się na ten spacer.
Zaparkowaliśmy tak jak inni, na poboczu drogi i ruszyliśmy na szlak. Przyjemne, tak dobrze znane, irlandzkie widoczki z owcami w tle nie zapowiadały trudu wycieczki. Gdy wyszliśmy już na dolinę, wiatr tak dawał się nam we znaki, że miałam ochotę zawracać. Niemiłosiernie porywisty i nieprzyjemnie chłodzący spocony kark zmuszał mnie do przemyśleń, a raczej złości na samą siebie, że jakim cudem zapomniałam zabrać z domu softshell… Za to o górskich butach nie zapomniałam, ba zabrałam nawet skarpety trekkingowe, od których było mi strasznie gorąco w stopy. Ale żeby nie było, że kobiecie to się nie dogodzi, to przy wsparciu Łukasza, daliśmy radę wdrapać się po niezliczonej ilości schodach na sam szczyt! Widoki, zdecydowanie warte wysiłku! A z górki, to był już pryszcz. I wiać też przestało.
Spragnieni prysznica, pojechaliśmy do hotelu. U la la. No Mąż mnie rozpieszcza, ale w końcu każda z nas na to zasługuje. Zameldowaliśmy się i w asyście boya hotelowego ruszyliśmy do naszego pokoju z widokiem na jezioro. Cudnie. A teraz czas na upragniony relaks, a więc basen, sauna i jacuzzi zrobiły swoje! A kolacja, Matko Boska, rozkosz, ambrozja popita nektarem.
Hotel: http://www.manorhousecountryhotel.com/
Kolejny dzień zaczęliśmy od smacznego irlandzkiego śniadania, coby mieć energię na nadchodzącą wycieczkę. Opuściwszy hotel udaliśmy się na wyprawę wokół jeziora. Miałam jeszcze plan by wybrać się na wyspę Devenish na której znajdują się ruiny klasztoru z 25-metrową wieżą, ale ponieważ cały ranek padało, stwierdziliśmy, że nie ma sensu babrać się w błocie.
Pierwszym przystankiem był Castle Archdale Country Park z wyremontowanym, całkiem ładnym zamkiem, który w czasie drugiej wojny światowej pełnił funkcję siedziby wojska i bazy dla wodolotów RAF-u.
Kolejnym odwiedzonym miejscem, była prawdziwa perełka! Stary chrześcijański cmentarz Caldragh na wyspie Boa, na którym znajdują się dwa, niesamowite posągi! Ponieważ moje przewodniki zawierały niewiele informacji o tajemniczych figurach, z pomocą przyszedł wujek Google. Otóż te fascynujące rzeźby mają ponad 2000 lat i pochodzą z czasów celtyckich! Sam cmentarz datuje się na 400- 800 lat n.e.
Większa z rzeźb zwana Janus od mitologicznego, rzymskiego boga, ma dwie twarze i prawdopodobnie przedstawia celtyckie bóstwo. Z jednej strony widzimy kobietę z pasem i ze skrzyżowanymi rękoma, z drugiej natomiast mężczyznę i to nie są skrzyżowane ręce o nie, to ponoć penis, ale tu musicie się przyjrzeć sami 😉 Nieproporcjonalnie duże głowy, oczy, brak szyi i tors. Rzeźba ni mniej, ni więcej przypomina przybysza z innej planety. W naszych głowach w tym samym momencie zaświtała myśl, że gdzieś już tę rzeźbę widzieliśmy! Ach ta moja niezawodna pamięć! Muzeum Św. Patryka w Downpatrick!
Obok Janusa znajduje się mniejszy posąg, przywieziony tu w 1939 roku z pobliskiej wyspy Lustymore. Rzeźbienia nie są już tak wyraźne jak na Janusie, co też świadczy o tym, że rzeźba jest starsza i prawdopodobnie przedstawia „Sheela na Gig”, czyli uwaga – maszkarona w postaci kobiety z szeroko rozwartą waginą! Ponoć często ozdabiały budynki sakralne(!) i cywilne głównie w Anglii i Irlandii.
No cóż, z całą pewnością są to fascynujące rzeźby!
Podekscytowani ruszyliśmy do najdalej na zachód wysuniętego miasteczka Irlandii Północnej – Belleek, które znane jest ze światowej sławy porcelany, wytwarzanej tu nieprzerwanie od 1857 roku! W tym roku mija 160 rocznica działalności, a w związku z tym została przedstawiona kolekcja szesnastu porcelanowych dzieł, z którego każde przedstawia inną dekadę.
Więcej pod linkiem https://www.youtube.com/watch?v=38CIt3V-Bn8
Organizowane są także wycieczki po hali produkcyjnej, więc czym prędzej się na jedną udaliśmy . Przechodziliśmy od sali do sali, po kolei od procesu projektowania przedmiotu, robienia formy i dalszych etapów odlewania i wypalania porcelany. Mi jako, ceramiście ( protetykowi ) świat trochę znany, ale Łukasz był zafascynowany i słuchał uważnie Pani przewodnik, ba zgłosił się nawet na ochotnika do zademonstrowania jak powinno się zanurzać ceramikę w glazurze! 🙂 Wycieczka trwa około 25 minut, kosztuje 6 Euro ( można płacić gotówką w euro ) i zdecydowanie warto się wybrać by zobaczyć, czy też kupić, te delikatne dzieła sztuki.
Beleek Pottery: https://www.belleek.com/
Następnie podjechaliśmy obejrzeć, czego o zgrozo, nie mam nigdy dość, dwa zamki. Najpierw do pochodzącego z XVII wieku Tully Castle, który całkiem nieźle się reprezentował. Po czym udaliśmy się do położonego nieopodal Monea Castle, który też był niczego sobie, ale bardziej zauroczyła mnie droga do niego prowadząca.
Przejechaliśmy Ennniskillen i zahaczywszy o posiadłość Castle Coole, która niespecjalnie zrobiła na nas wrażenie zatrzymaliśmy się w ostatnim przystanku na naszej wędrówce Florence Courte, w której mieliśmy w końcu zjeść jakiś obiad. Oczywiście jak to zwykle bywa, mimo 17stej wszystko było już zamknięte, więc obszedłszy posiadłość, z domagającymi się pokarmu żołądkami, ruszyliśmy w drogę powrotną do Dublina. Chyba nie muszę dodawać, że w strugach deszczu?
Florence Court: https://www.nationaltrust.org.uk/florence-court
Lough Erne to wspaniała miejscówka, na weekend! Gorąco polecamy!